Jesienny spinning

Dziwna jest ta nasza jesień ostatnio. Przewrotnie miesza w planach wędkarzom. Ale to dobrze bo reguły wprowadzają nudę w życie. Zaczyna się wtedy automatyzacja. Ona prowadzi do autodestrukcji i jeżeli się nie ockniemy w porę to życie nam przeleci przez palce.
Lekkie zboczenie, taka naleciałość ze zdobytego zawodu podsuwa mi przemyślenie, że to trochę jak żywienie się tofu. Niby ma wartość odżywczą ale nie ma smaku… Mam nadzieję, że rozumiecie co pragnę przekazać.

Osobiście najwięcej frajdy i radości zawsze odczuwam gdy do wszelkich wniosków dojdę sama. Wróćmy więc do wędkarskiego życia. Lubię poznawać nowe miejscówki, próbować po swojemu czytać wodę, niezależnie czy Ktoś to robił przede mną i jak dobrze mu szło.
Lubię sukces zawdzięczać samej sobie. Nawet mały i niepozorny ale własny! Gdy nauczę się wiązać fakty to informacje, które zdobędę przydadzą mi się w przyszłości także w innych warunkach. Nie potrafię zaś pojąć podejścia ludzi idących na skróty i tych pytań: gdzie złowiony? W którym miejscu? Na co wziął? Jaka przynęta, obciążenie, prowadzenie? Jaka pogoda i ciśnienie? Opanowania życzę pytanemu! Czy nie więcej frajdy da złowienie ryby sposobem, który sami wypróbujemy lub przećwiczymy, w miejscu, które sami znajdziemy?

Najfajniej jest znaleźć nauczyciela. Nie każdy ma w domu wędkarski autorytet tak jak moim był dziadek. Musi go sobie znaleźć w środowisku wędkarskim. Fajnym sposobem jest uczestniczenie w zawodach. Każda porażka zmusza do analizy i obserwacji. Takie wyciąganie wniosków wydaje mi się najskuteczniejszą metodą zdobywania doświadczenia. Nikt się Alfą i Omegą nie urodził.

Obserwujemy i się dostosowujemy.
Dzień dniu nierówny jak woda wodzie i wędkarz wędkarzowi. Trzeba podchodzić zawsze indywidualnie. Myśl, myśl, myśl… Pukam się w głowę. Zatem jeżeli woda jest wciąż wystarczająco ciepła aby białoryb żerował w najlepsze to znak, że drapieżnik też nie zajął jeszcze miejscówek, w których do tej pory go szukałam. Teraz wciąż dobrym łowiskiem są okolice gnijących podwodnych roślin i ich pozostałości. Brodząc i wędkując latem poznałam trochę moje jezioro. Wiem gdzie była podwodna łąka a gdzie brzeg porastały nenufary i właśnie tu szukam teraz drapieżnika przez cały czas kontrolując dołki i głębokie miejsca by wiedzieć na przyszłość czy to już czas się przenieść za nim. Czyli? Gdzie biała ryba tam i spinningista… To chyba jasne i nieprzypadkowe posunięcie.

Dlatego drodzy Państwo nie pytajcie gdzie i na co tylko ruszajcie nad wodę, z której można czytać jak z otwartej książki. Daję głowę, że łowiąc pierwszą rybę wyszpiegowaną samodzielnie będziecie bardziej zadowoleni niźli według trzymania się ściśle instrukcji innego wędkarza.