Amatorzy sandacza, starają się zarzucić naturalne przynęty, jak najdalej od brzegu. Ma to oczywiście sens, głównie na zbiornikach zaporowych i płytkich jeziorach. Często jednak zapomina się o tym, że czasem, zwłaszcza nocą, sandacz lubi żerować przy brzegu.
Wyruszamy nad zbiornik zaporowy „zapolować” na sandacza (a być może też na leszcza, suma czy nawet węgorza, czemu nie?). Uzbrojeni jesteśmy w dwie wędki: ciężką, którą będziemy zarzucać dalej oraz lekką spławikówkę o zasięgu w granicach 20 m.
Na dobry początek przyda nam się kilka płoci, z których zrobimy przynętę na grubszą rybę. Łapiemy kilka, filetujemy i chowamy do termosu wyścielonego lodem. Nie bądźmy niecierpliwi, nie rzucajmy przynęty od razu. Posondujmy najpierw dno zbiornika w poszukiwaniu najlepszego miejsca na łowy. Gdy uda nam się je znaleźć, wykonajmy kilka rzutów próbnych, podczas których dobierzemy optymalne obciążenie.
Gdy wszystko jest już przygotowane, zarzucamy przynętę i czekamy cierpliwie na branie. Oczywiście cały czas obserwujemy okolicę. A nuż zauważymy spłoszony narybek? Porzucamy wtedy naszą lekką spławikówkę, na rzecz cięższej gruntówki i zmieniamy strategię łowów.
Być może dzięki obserwacjom i elastycznemu podejściu do zmieniania wędek w trakcie łowienia, damy współłowiącym niejeden, okazały (może nawet kilkukilogramowy) powód do zazdrości? Pamiętajmy, że sandacz lubi zaskakiwać.